Są takie momenty w życiu każdego z nas, w których chcielibyśmy wszystkich zaskoczyć, wprowadzić w osłupienie, aby na koniec usłyszeć wielkie WOW! Ja tak mam, minimum dwa razy w roku, gdy przygotowuję urodziny dla moich dzieci. Tort – bez względu na wiek solenizanta to punkt kulminacyjny każdej imprezy. Ja lubię, gdy poza tortem jest jeszcze to coś, takie słodkie małe co nieco.
Cake pops, czyli ulepione ciacho na patyku przypominające w smaku naszą bajaderkę, pierwszy raz zrobiłam na przyjęcie urodzinowe córki, w sumie całkiem przypadkiem… Został jeden blat z tortu. Niefortunnie był to tzw. „angel food cake”, nienajlepszy wybór jak na pierwsze kuleczkowe szaleństwo, ale dałam radę. Kulki wyklepane, nadziane na patyki, zatopione w czekoladzie i posypane duuużą ilością kolorowej posypki – tadam! Gotowe. Ot i cała filozofia. Takie kolorowe niby nic, a jednak…
Najmłodsi nie mogli oderwać od nich wzroku, a jeden mianował się ich nadwornym strażnikiem na czas dmuchania urodzinowych świeczek. Tort, który wycisnął ze mnie siódme poty – ledwie zauważony. To był właśnie ten moment, w którym cake pops zaczęły mieszać mi w głowie. Jak bardzo? Zobaczcie sami:)
Kto mnie zna ten wie, że uwielbiam słodycze przede wszystkim jeść, więc pieczenie w moim przypadku to naturalna kolej rzeczy, podobno nawet mi to wychodzi ;).
Chcesz dowiedzieć się czegoś więcej o mnie, cake popsach i Słodyczowym Świecie?! W poniższych wywiadach uchylam rąbka tajemnicy…